Skończyli mi się łucznicy opancerzeni, najłatwiejsi do malowania więc i obrabiani jako pierwsi w celu "wprawienia ręki" po długiej przerwie. Trzeba było się zabrać za coś bardziej wymagającego. Cóż, żeby być oryginalnym, wybrałem... łuczników! Figurki oczywiście jak na Corvusa przystało śliczne, nie płaskie, z fajnymi szczegółami więc malowanie ich to czysta przyjemność. Ale fakt, że tym razem trzeba będzie się pobawić różnymi kolorami trochę mnie martwił, bo nigdy nie byłem zadowolony ze swojego cieniowania i rozjaśniania kolorowych i dużych części garderoby. Cóż, figurki jednak czekały i patrzyły tęsknymi oczami w stronę farbek, trzeba było zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Od razu i na wstępie przepraszam za zdjęcie, jakoś nie mogłem wczoraj dojść do ładu z aparatem i wyszło jak wyszło, a po sobotniej warsiadówie (o czym można poczytać na blogu ZB) nie miałem siły na kolejne próby, łóżko wygrało.
Zacząłem od małego reserczu, czyli po prostu od oglądania podobnych (czasem tych samych) figurek, pomalowanych przez hobbystów na całym świecie. Najładniejsze oczywiście były te, które na dużych wyraźnych zbliżeniach, wyglądali jako żywi. Tylko, że po moich wcześniejszych próbach takiego malowania wiem, że ani to łatwe, ani dla mnie. A szczerze powiedziawszy, to przy figurkach 15mm takie malowanie jest dostrzegalne głównie właśnie na ładnych dużych zdjęciach, bo oglądając takie modele z odległości kilkudziesięciu centymetrów wyglądają już dość płasko. Patrząc jednak na wyraźną rzeźbę figurek z Corvusa postanowiłem spróbować czegoś troszkę innego. Potraktować figurki dość mocnym rozjaśnianiem i konturowaniem i liczyć na cud. Jak pomyślałem tak też zrobiłem, czego efekt widoczny jest na zdjęciach (po kliknięciu, o ile nic nie zepsułem, zdjęcie ma prawo się nawet powiększyć odrobinę).