30 gru 2010

Wedle życzenia drogi kolego!

Wojownicy klanowi
Citadel Miniatures
Jako, że tempo mojego malowania jest zatrważające, a ja mam ochotę coś naskrobać, pozostaje mi spełnić prośbę zamieszczoną we wcześniejszych komentarzach. Kolega chciał zobaczyć trochę krasnoludów? Kolega chciał nawet, żebym na wstęp wrzucił tutaj zdjęcia jego pierwszego modelu w celu oczukłucia? Ależ proszę uprzejmie! Na pierwszym zdjęciu widzimy drodzy czytelnicy, trzech krasnoludów należących do elitarnego klubu "first 10". Zaczynając od lewej, pierwszy model warhammer battle ever by Szeperd (z tego co widzę, po kilku późniejszych poprawkach, np takiego koloru trzonka topora to nie mieliśmy na samym początku w arsenale, prawda panie Szeperdzie?). W środku, prawdopodobnie pierwszy dwarf pędzla tsara (nie mieliśmy pewności podczas fotografowania), a na koniec pierwsza skrzywdzona przeze mnie brodata facjata (też po poprawkach, domalowałem mu po paru miesiącach rdzawe paski na kaftanie bo mi jakoś łyso wyglądał).

Widok cieszy oczy, przynajmniej moje, bo po pierwsze okiełznałem za pomocą fachowca aparat i robi zdjęcia na których widać co trzeba, a po drugie i ważniejsze, czasy mi się dobre przypominają jak na nie patrze. Przy okazji niedawnego spotkania modelarskiego, wygrzebałem z torby stare krasnoludy. Łezka się w oku kręci jak się patrzy na kawał historii a przed oczami stają wspomnienia związane z poszczególnymi miniaturami. Serce boli jak patrze ile mam fajnych rzeczy nie tkniętych pędzlem.

A wracając do pierwszego zdjęcia, to zasługuje na parę słów więcej. Figurki zostały pomalowane w roku 1997 przez trójkę zacnych generałów (zaliczyłem się do zacnych, a co), którzy po kilkuletnich przygodach z grami RPG dostali w ręce jej figurkowy odpowiednik. Pierwsze miniatury wpadły w moje ręce całkiem przypadkiem, 10 clansmenów, 4 trooperów Bugmana, 2 zabójców trolli i Gotrek z Felixem. Pamiętam ten skład jak dziś, bo wpatrywałem się w niego często, a przy okazji marzyłem o tym, jakby to było mieć całą taką armię (teraz marzę o tym, jakby to było pomalować wszystko eh). Wracając jednak do malowania, to cóż, było super! Mieliśmy kilka na krzyż farbek, praktycznie zero źródeł i poradników, własną pomysłowość i metody prób i błędów. I tak, w moim pierwszym regimencie wojowników klanowych, na 21 figurek przynajmniej sześć nie wyszło z pod mojej ręki. Posłużyli za poligon doświadczalny a przy okazji za haczyk na trzeciego generała, którego pierwsza figurka tutaj została obfotografowana, a bez której może nie byłoby tylu pięknych figurek które malowane są teraz w jego siedliszczu.

Uwielbiam czasami, jak mam trochę czasu, wyjąc te stare figurki, ustawić i oglądać. Z każdym regimentem wiąże się tyle fajnych wspomnień, miejsc w których je malowałem, osób z którymi nimi grałem, pomysłów, kombinacji, strategii, pasji. Dużo wody upłynęło od tego czasu, dużo figur uzyskało kolory, towarzystwo się rozjechało, spotkania rzadsze, wspólnych malowań praktycznie żadnych, pasja jednak została i widać ją w oczach każdego z nas podczas każdej rozmowy na temat tego hobby. 

Mam nadzieję zaprezentować z czasem tutaj resztę tych moich niepozornych brodaczy, których zdążyłem do tego czasu pomalować, bardziej jednak liczę na prezentowanie prac dopiero co ukończonych. A na koniec i osłodę jeszcze jedno zdjęcie. W 2007 roku, kiedy zdałem sobie sprawę patrząc na wyżej prezentowane miniatury, że to już 10 lat, do rąk generałów zawędrowali zabójcy trolli. Bo przecież tak dawno nie wspomogli moich regimentów swoim malowaniem! Wynik poniżej, od lewej zabójca z Bielska, zabójca z Warszawy i jedna z moich miniatur (akurat pomalowana mniej więcej w 2004 roku, ale dodałem żeby nie było, że pomalowałem tylko jedną figurkę!).

P.s. Panowie, co pomalujecie dla mnie w 2017?
Zabójcy trolli i champion wojowników
Citadel Miniatures

2 komentarze:

  1. Aj ja jaj! Piękny, piękny wpis. To my już tacy starzy, że możemy wspomnienia pisać...?

    No i dzięki - w końcu doczekałem w sieci "Mojego Pierwszego". I nie ma go co zbytnio komentować - jest niezły i już. Dobór kolorów, subtelne cieniowanie (szczególnie przejście z niebieskiego w biały na kubraczku), hehe - miód na moje oczy. A może by go tak nowymi łoszami przejechać?! ;)

    Ale, tak jak piszesz, takie były to czasy - mało farb, pierwsze kroki i gigantyczny entuzjazm. Ja, muszę się przyznać, to mam nawet zapachowe, specyficzne skojarzenie, z tych pierwszych spotkań i gier. Nie umiem go opisać. I może nie powinienem.

    Aha! Co to za modelarskie spotkanie? Chce wszystko wiedzieć: czas, miejsce, kto, ile, rok produkcji!

    A w 2017 to Ci pomaluję po prostu co zechcesz.

    Czekam na więcej krasnali! Wszystkiego Dobrego w 2011!

    OdpowiedzUsuń
  2. A dziekuje, dziekuje.

    Spotkanie modelarskie zacne, bo udalo sie zebrac ponad polowe pierwszego malujacego skladu (a dokladniej 66%:P) Z mojej strony padlo w duzej czesci 3 kolejnych lucznikow, z drugiej zas, wielkie ilosci zoltych malych ludzikow. Swoja droga malowanie przy szklaneczce whisky nie przeszkadza, a nawet pomaga (testowane do trzeciej podwojnej porcji na lodzie).

    Marzy mi sie, co by kiedys siasc jak w tym 97 i pomalowac cos razem. Twoja deklaracje malowania mam "na papierze" wiec jakos to niecnie wykorzystam.

    Hmm i w sumie to tak, nascie lat tego hobby daje chyba juz prawo do pisania wspomnien;]
    Dzieki za wpis i zachete.

    OdpowiedzUsuń